niedziela, 31 lipca 2016

i can't drown my demons, they know how to swim



24 grudnia 2012 roku



Uderza we mnie fala gorąca, coś opanowuje moją powłokę cielesną, sprawia, że od tego momentu ona już nie jest moja. Stoję niemalże nieruchomo, jedynie klatka piersiowa unosi się nieznacznie przy każdym płytkim wdechu.
Co ja tu robię? Nie wiem. Jestem idiotą, totalnym kretynem. Nie jestem już sobą. Nie chcę być tym gównem, którym się stałem. Nie chcę dalej tonąć w tym bagnie.
Podświadomość krzyczy, bym uciekał, lecz wiem, że zabrnąłem do momentu, w którym nie mogę się już wycofać. Z sekundy na sekundę bicie mojego serca przyśpiesza, jakby wiedziało, co je za chwilę spotka.
Drga we mnie coś. Jakaś struna dawno nieużywana. Drzwi się otwierają i widzę jego twarz. Robi mi się słabo. Coś w środku wybucha na ten widok, rzuca mnie wewnętrznie na kolana. Trzęsę się cały, walcząc ze łzami, które chcą się wydostać na świat. Usta rozchylone zamykają się i otwierają, jakby słowa nie mogły przedostać się przez struny głosowe.
Widzę go pierwszy raz od tak dawna. Czuję, że nie spodziewał się tej wizyty, lecz i ja jej nie planowałem. Obserwuję, jak się zmienił i nagły ból chwyta mnie za serce, bo nie mogłem patrzyć na te zmiany. Gęsta broda pokrywająca jego żuchwę sprawia, że wydaje się doroślejszego, ale ja wiem, że pod spodem to ten sam człowiek. Mój brat bliźniak. Moja druga połówka.
Przesuwam wzrokiem po jego twarzy, ogarnia mnie tęsknota. Za jego głosem, wspólnym muzykowaniem, kilkugodzinnymi rozmowami, śmiechem; tęsknota za każdą chwilą, którą z nim spędziłem; za każdą chwilą, która ratowała mnie od popełnienia samobójstwa. Kiedy to wszystko zniknęło jak bańka mydlana, jak sen?
Bracie… Byliśmy jednością. Dlaczego nie mogło tak pozostać?
Stoimy, patrząc na siebie. Każdą emocję odczuwam całym sobą i wiem, że on też to czuje. W następnej chwili zaciska pięści i gniew zastępuje szok. Podchodzi do mnie szybkim krokiem i chwyta za koszulę. Potrząsa mną gwałtownie, z głęboko skrywaną wściekłością.
- Czego ty jeszcze, kurwa, chcesz?
Rozpierdala mnie emocjonalnie każdy jego gest, słowo i każda moja myśl, która jest leniwą reakcją na jego widok. Czuję jego złość i czuję, że mną gardzi. To boli. Zaciskam powieki, lecz ból nie znika. To on mi to robi. Sprawia, że nie potrafię żyć.
- Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? – Pytanie zawisa gdzieś w powietrzu, wytwarzając między nami namacalne napięcie. I ja, i on zamieramy na ułamek sekundy, by chwilę później nasze spojrzenia mogły się zderzyć w bezwzględnym starciu.
Otwiera usta, a ja już wiem. Wiem, że czasami lepiej nie pytać. Czasami lepiej nie wiedzieć.
- Spieprzyłeś wszystko, Bill. Zniszczyłeś naszą rodzinę. Po chuj ci to było? Czujesz się teraz lepiej? – syczy mi prostu w twarz.
- To wszystko nie tak.. – jęknąłem.
- A jak? – warczy. – Pieprzyłeś się z nim! Uwiodłeś go! Ty sukinsynu! Jesteś dla mnie nikim! Mało ci było sławy, tak?! Trzeba ci jeszcze seks taśmy z naszym ojczymem i stadem innych gości! Nie czujesz się brudny? Każdy z nich cię dotykał! Każdy z nich cię miał!
Pod wpływem jego słów czuję na sobie nieistniejące męskie dłonie, traktujące mnie jak dmuchaną lalę, naczynie na spermę, z pełną brutalnością i nienawiścią do mojego ciała. Zaciskam szczękę, by nie krzyczeć, odgonić wspomnienia, lecz on ciągnie dalej, nieubłaganie pokazując mi to, co mimowolnie sam zaczynam o sobie myśleć.
- Podobało ci się, że ona umarła? To twoja wina. To wszystko twoja wina. To ją zniszczyło. Zabiłeś naszą matkę! Nie wybaczę ci tego, rozumiesz? – Jego głos łamał się. Widzę łzy w oczach, odbijające się lśnienie nocnych świateł i swoją twarz. Twarz trupa. Bo tymże jestem – nieżywym za życia.
– Nienawidzę cię w każdej sekundzie mojego życia, bo rozjebałeś wszystko, co miałem! Zniszczyłeś naszą rodzinę, zabiłeś matkę, zhańbiłeś nasze dobre imię… Nie jesteś już moim bratem. Nigdy nim tak naprawdę nie byłeś.
Zaciskam powieki, nie panując nad sobą. Łzy przysłaniają jego twarz wykrzywioną bólem i trzęsę się cały, i szepczę przepraszam, przepraszam, choć wiem, że to niczego nie zmienia, niczego to nie naprawi.
Stoimy naprzeciw siebie. Ja złamany na pół, on z zaciśniętymi pięściami. Tak bliscy sobie, a jednocześnie tak dalecy. Widzę jak z trudem przełyka ślinę, jego grdyka skacze do góry i wraca z powrotem na miejsce. Powolnym ruchem kładzie mi dłonie na twarzy z delikatnością, jakiej nigdy bym się nie spodziewał. Łzy torują sobie przejście po jego skórze, chowając się w gęstej, czarnej brodzie. Nie zwraca na to uwagi. Teraz w jego oczach jestem ja. Jesteśmy braćmi z krwi i kości. Jesteśmy tacy sami.
- Dlaczego to się musiało wydarzyć, Bill? Dlaczego?
Przesuwa delikatnie kciukami po mojej twarzy, a ja nie mogę oddychać. Jest tak blisko. Mój brat. Moja druga połówka. Chłonę jego bliskość i jego ból, który miesza się ze mną, a on nachyla się i całuje delikatnie moje wargi, szepcząc:  dlaczego, Bill? Dlaczego?